Jak mobilny dostęp do internetu zmienia social media?
Media społecznościowe przyniosły rewolucję na niespotykaną skalę. Obecnie jesteśmy świadkami drugiego przewrotu polegającego na upowszechnieniu się mobilnego dostępu do internetu. Oba te zjawiska mocno na siebie oddziałują - w jaki sposób? Jak zmienia się nasze pojmowanie mediów społecznościowych dzięki smartfonom?
Zrób Big Brothera ze swojego życia
Od początku swojego istnienia media społecznościowe przesuwały znacznie granicę prywatności poza tradycyjne jej rozumienie. Informacje o prywatnych sprawach, zdjęcia z imprez, ślubu… Z profili naszych znajomych możemy dowiedzieć się na bieżąco o każdym aspekcie ich życia.
Upowszechnienie mobilnego internetu sprawiło, że obecnie możemy informować znajomych o tym, co robimy dosłownie w każdej chwili. Nieważne, czy jesteśmy na imprezie czy na spotkaniu - wystarczy komórka z dostępem do internetu, by dać znać, że spóźnił nam się pociąg, obejrzany właśnie film był do bani, a impreza, na której jesteśmy, rozkręciła się na dobre. I nie są to słowa rzucone na wiatr. Badania pokazują, że użytkownicy korzystający z mediów społecznościowych przez komórki są w nich dużo bardziej aktywni niż pozostali – jeśli chodzi o Facebooka to nawet dwa razy bardziej aktywni.
Dzięki tej „jednoczesności” (jeśli ja korzystam z social mediów przez komórkę i mam do nich ciągły dostęp, to i moi znajomi też), coraz częściej komunikacja na profilu zastępuje nam SMS-y czy rozmowy telefoniczne. Jeśli chcemy szybko poznać czyjąś opinię lub uzyskać informację, o wiele łatwiej zrobić to na facebookowym wallu czy czacie. Potwierdzają to zresztą badania, w których kawałek tortu z napisem „send and receive instant messages” w odniesieniu do mobilnego dostępu do social mediów zapełniony jest w ponad 60%. Informacje przekazywane poprzez mobilne social media zyskują więc na aktualności - są niemal jednoczesne z wydarzeniami, które opisują, aktualne i spontaniczne.
Co to oznacza dla marketerów? Dwa razy więcej szans, by zaangażować, wzruszyć, skłonić do interakcji. Ale również uzasadnioną obawę, że mobilni użytkownicy dużo szybciej i łatwiej wyrażą swoje niezadowolenie w przypadku “wpadki” - zniechęcą do pójścia na film tuż po wyjściu z kina albo nieprzychylnie wypowiedzą się na swoim profilu na temat jakości jedzenia w restauracji jeszcze przed zapłaceniem rachunku.
Tu byłem - Tony Halik
Rozwój mobilnego internetu przynosi też prawdziwy hit ostatnich kilku lat: geolokalizację. Geolokalizacja, jak na pewno wiecie, to nic innego, jak możliwość określenia położenia danej osoby lub przedmiotu w przestrzeni geograficznej. Pomysł sam w sobie może niespecjalnie atrakcyjny, ale w połączeniu z mediami społecznościowymi daje niezwykłe możliwości.
Przede wszystkim - biznesowe. Portale społecznościowe oparte o geolokalizację wyrastają jak grzyby po deszczu (Foursquare, Gowalla, w Polsce - Lokter), a żaden serwis skupiający użytkowników nie może się już obyć bez funkcji umożliwiającej oznajmienie światu, w którym miejscu na świecie powstał wpis. I nawet tacy giganci jak Facebook bez sprzeciwu ulegają masowej modzie na „bywanie” dzięki swojemu Facebook Places. Tak, modzie, bo informacja o tym gdzie się jest i co się w danym momencie robi poprzez „potwierdzenie” tego faktu za pomocą geolokalizacji jest - szczególnie w Polsce - elementem kreowania własnego wizerunku w sieci.
Potwierdzają to chociażby badania przeprowadzone przez SoInteractive wraz z Internet Research Center w zeszłym roku, gdzie popularnymi miejscami „check-inów” były restauracje, kina, kluby. Rzadziej: miejsca użyteczności publicznej, szkoły czy miejsca pracy. Sam raport zniknął z sieci, ale infografikę z danymi można znaleźć m.in. tu. Ciężar komunikacji w social media przenosi się więc z „o czym myślę w tej chwili” na „gdzie teraz jestem”, a coraz dokładniejsze odtwarzanie własnego rytmu dnia (między innymi poprzez check-iny w miejscu pracy, rozrywki) upowszechnia się na masową skalę. Jednocześnie to niezwykła marketingowa szansa dla właścicieli popularnych miejsc i sposób na prawdziwy, nie sztucznie stymulowany, marketing przenoszony z ust do ust. W Polsce jednak ciągle w powijakach.
Pics or it didn’t happen
Mobilny dostęp do mediów społecznościowych oraz spory skok jakościowy w kwestii telefonów umożliwia już nie tylko publikowanie wpisów, ale przesyłanie wysokiej jakości zdjęć. Coraz lepsze aparaty w komórkach (nowy telefon Nokii ma aż 41 Mpix rozdzielczości!), umożliwiające fotografowanie nawet w niesprzyjających warunkach powodują, że chętniej i częściej sięgamy po zdjęcie jako ilustrację tego, co robimy w danej chwili lub jak się czujemy. Właściciele portali społecznościowych widzą ten trend - Facebook dopieszcza przeglądarkę zdjęć, Instagram święci triumfy, a Pinterest stawia wyłącznie na publikację grafik i fotografii i jak wszyscy wiemy - doskonale na tym wychodzi.
Swego rodzaju skrótowość, która charakteryzuje social media teraz staje się jeszcze wyraźniejsza, bo wpis możemy zastąpić fotografią. Jednocześnie social media zyskują na dosłowności, bo przecież bynajmniej nie publikujemy artystycznych fotografii, ale bardzo jednoznaczny obraz zastanej rzeczywistości. Kolejna bariera intymności niepostrzeżenie opada, a według starego przysłowia „jeden obraz wart jest więcej niż tysiąc słów” - również w komunikacji na linii marka-klient.
Content, głupcze!
Mobilne obcowanie z social media z natury jest przypadkowe, pobieżne, nieuważne. Nic dziwnego, bo przecież przeglądając Facebooka przez komórkę, podczas jazdy autobusem albo w poczekalni u lekarza nasz poziom skupienia nie może się równać z tym, jaki mamy w domowym zaciszu przed monitorem. Z zasady przeglądamy więc wpisy niedokładnie, bez większego zaangażowania. Zatrzymujemy się wyłącznie na tych, które przyciągają uwagę, są nietypowe, interesujące, ciekawe.
Wnioski? Content is the King jeszcze nigdy nie było tak prawdziwe! Na trudnym mobilnym rynku zwyciężą tylko te firmy, które potrafią zainteresować czytelnika w natłoku bodźców zewnętrznych i w zalewie konkurencyjnych wpisów. Szczególne znaczenie zyskują więc treści multimedialne - zdjęcia, filmy, muzyka, angażujące tak w „dużym”, jak i w mobilnym internecie. Niektórzy autorzy wskazują też, że najważniejsze w mobilnych social mediach są przede wszystkim treści aktualne. Tak zwane „evergreeny” dla osób, które dzięki komórce w sieci są non-stop to symbol zacofania medium i marki, z którymi obcują, bo najważniejsze dla nich jest, by uzyskiwać informacje z pierwszej ręki, bieżące, na czasie.
Bez wątpienia przyszłość należy do smartfonów - nie tylko na świecie. Według badań Gfk Polonia w 2011 penetracja tego typu telefonów, a co za tym idzie - upowszechnienie się mobilnego dostępu do internetu – wzrosła aż dwa razy. Potencjał jest ogromny, a firmy i marki coraz odważniej próbują ten trend wykorzystać do własnych celów. Tym ciekawsze będzie obserwowanie, jak social media, ale i cała sieć, dopasuje się do zmieniających się warunków.